Autorka: Agata Grabałowska
Fotografie: Patrycja Hank
* Reportaż powstały ze wspomnień o szkole baletowej z punktu widzenia aktywnej zawodowo tancerki
i rozmowy przeprowadzonej z pedagogiem baletu.
Tylko ona i jej myśli. Światła, zapach kurzu… Jeden głęboki wdech, czas wyjść na scenę. To właśnie ją dziś podziwiają, to ją publiczność nagrodzi gromkimi brawami. To jej dzień. Lekkość, zwiewność, jak
z nadrealnego świata. A za kulisami…
Tak to się zaczyna
Która dziewczynka nie chce być księżniczką czy baletnicą? Właśnie… Większość z nich chce zobaczyć baletnicę w olśniewającym kostiumie, makijażu, delikatnie unoszącą się na czubkach palców. Marzeniem wielu ośmioletnich dziewczynek jest zostać w przyszłości baleriną. O balecie wiedzą już wszystko, oglądały przecież „Jezioro Łabędzie” i „Dziadka do Orzechów”, choć były to realizacje z serii Barbie. W gronie trzecioklasistek szkół podstawowych są też takie, których miłość do baletu zaczęła kiełkować od momentu zobaczenia kilku póz baletowych w książeczce „O balecie”, podarowanej na piąte urodziny przez babcię.
Do szkoły baletowej trafiają dzięki rodzicom, a czasem dzięki naborom organizowanym w szkołach podstawowych. Wizja nauczenia się sztuki baletu wydaje się niezwykle pociągająca i przekroczenie progu szkoły napawa ciekawością. Tutaj wszyscy chodzą wyprostowani. Dziewczynki w identycznych kostiumach i w perfekcyjnie uczesanych koczkach, których konstrukcja wciąż pozostaje tajemnicą. Chłopcy z głową uniesioną wysoko. Każdy chce być częścią tego hermetycznego środowiska. Ja też chciałam…
Rekrutacja to nie lada wyzwanie dla ośmioletnich dzieci. Test rozpoczyna się od sprawdzenia postawy, kręgosłupa, jakości wzroku i co ważne, wagi. Później nadchodzi czas na próbę możliwości fizycznych. Kto potrafi zrobić szpagat – punkt w górę. Kto zrobi żabkę – punkt w górę. Wysoko podniesiesz nogę – punkt w górę. Jeszcze tylko egzamin ze słuchu i witamy w świecie tańca i baletu. Nie ma co się łudzić, na ten moment, gwarancji ukończenia szkoły nie otrzyma nikt. Jedno jest pewne. Dla wielu z nich rozpoczyna się ich prywatna rewolucja, dla innych proces ewolucyjny.
Moje audycje do szkoły baletowej miały charakter prywatny. Na przesłuchania trafiłam dzięki babci, która chciała mi pokazać, gdzie się uczyła, będąc dzieckiem. Zaraz po przekroczeniu progu szkoły dało się słyszeć gwar i ogólne zamieszanie. Chwilę później, nie w pełni świadoma, byłam już prowadzona na salę baletową. Zaraz za jej drzwiami miał się zacząć nowy rozdział mojego życia. Nie mogę powiedzieć, że wspominam ten czas źle, nigdy nie powiem, że był dla mnie traumatyczny. Każda osoba, która podczas audycji, przebywała ze mną na sali była miła, uśmiechała się. Wtedy było to dla mnie bardzo ważne, byłam zagubiona, ale szczęśliwa. Dostałam się.
Pierwsze dni nauki były mieszanką ekscytacji i strachu przed nieznanym. Wiele z nowo przyjętych uczniów musi mieszkać w internacie. Tak, jak ja do domów wracają tylko na weekendy, albo dopiero na święta. Szkół Baletowych w Polsce jest tylko pięć.
Punkt ósma rozpoczynały się zajęcia, a w trakcie całego dnia odbywały się nie tylko lekcje
z przedmiotów ogólnokształcących, ale również przedmioty zawodowe. Byłam przerażona ilością zajęć, ale strach potęgowały też noce w internacie. Bałam się. Gdy po jednym
z pierwszych dni w szkole, wróciłam do internatu, koło mojego pokoju czekały starsze dziewczyny. Wiedziały, że jestem nowa i chciały sprawdzić, co potrafię. Mostek, podbicie, gwiazda na jednej ręce… Miałam wówczas wrażenie, że zadaniom nie było końca. Przepłakałam resztę wieczoru.
„Całymi dniami byłem zajęty tylko baletem. Przychodziłem codziennie. I po dziewiątej, po ósmej wieczorem wracałem do domu. I tak dziewięć lat.”
Wieczorną rutyną stało się nie tylko odrabianie lekcji, ale również codzienne rozciąganie
i poprawianie swoich możliwości fizycznych. Już od samego początku myśli się o tym co wolno,
a czego nie wolno jeść. To ważne, zdrowie i siła są podstawą prawidłowego rozwoju i sukcesów
w tańcu. Przynajmniej tak nam powtarzano.
Jeść wolno nam było teoretycznie wszystko. Dopiero, gdy nauczyciel zauważał sporą zmianę wagi u któregoś z uczniów zaznaczał, że może warto byłoby nie jeść słodyczy i nie podjadać. Wielu
z nas na pewnym etapie swojej edukacji usłyszało: „Kolejna bułka?” albo „Troszkę przybraliśmy. Odstaw słodycze.” Po raz kolejny muszę przyznać, że należałam do tego grona. Od pewnego momentu coraz bardziej pilnowałam tego, co jem. Wtedy zamiast kanapki z serem i pomidorem jadłam suche wafle ryżowe, a zamiast jogurtu z płatkami piłam zielone herbatki. Zdarzało się, że nie jadłam nic…
I raz i dwa, jeté, pique…
Pierwsze lekcje tańca klasycznego to seria ćwiczeń przygotowujących. Aby wdrożyć właściwe pas należy wzmocnić całe ciało. Ćwiczenie szpagatów, wzmacnianie stóp, mięśni brzucha, pleców. Już na tym etapie widać, kto z grupy się wyróżnia i kto jest potencjalnym kandydatem do konkursów
i repertuarów. Etap ćwiczeń przy drążku przeważnie potwierdza te założenia. Najlepsi będą uwielbiani, stawiani na środkowym drążku, wysyłani na konkursy. Reszta być może ukończy szkołę,
z lepszym lub gorszym wynikiem. Zdarzało się, że późniejszych latach uczniowie robią większy progres i również dostają szansę pokazania się w solówce. Takich przypadków jest niestety niewiele.
Im wyższa klasa, tym więcej ćwiczeń, które należy zapamiętać. Przy każdym z nich trzeba myśleć o poprawnej postawie. Trzymaniu mięśni brzucha, kontrolowaniu łopatek, wykręcaniu nóg
i prawidłowej pozycji rąk, ale to i tak nie wszystko. Z roku na rok jest coraz trudniej. Wielokrotnie ciało rozwija się za wolno w porównaniu do ilości wysiłku, wówczas zdarzają się kontuzje. Wielu uczniów właśnie na tym etapie chce zrezygnować z tańca, ale… nie umie.
„Ja nie chciałem w ogóle o balecie myśleć.”
Gdy już raz zachłyśniesz się baletem, nie umiesz pogodzić się z tym, że musisz go zostawić. Część uczniów ostatecznie rezygnuje wybierając inną drogę. Druga część stawia wszystko na jedną kartę.
Ponieważ dołączyłam dopiero do trzeciej klasy baletowej (miałam wtedy dwanaście lat) to upadków było znacznie więcej. Nadrobienie materiału z zakresu tańca klasycznego, ludowego i rytmiki, który moi koledzy z klasy mieli rozłożony na dwa lata, ja musiałam zrealizować ekspresowo. Codzienne treningi, ogromny wysiłek fizyczny, a przede wszystkim tęsknota za domem powodowały, że o kontuzję nie było trudno. Karierę rozpoczęłam od pękniętej ręki, później pojawiły się sine paznokcie od stania na czubkach palców w pointach, które w końcu zaczęły schodzić. Ale największym ciosem była kontuzja kolana, zakończona operacją i półroczną rehabilitacją. Wtedy po raz pierwszy odpowiedziałam sobie na pytanie dlaczego nie mogę zostać prawnikiem, lekarzem, nauczycielem? Dlaczego? Bo
„gdy już raz zachłyśniesz się baletem, nie umiesz pogodzić się z tym, że musisz go zostawić”.
Poświęcenie to za mało
Ostatnie lata edukacji w szkole baletowej to wybitnie trudny czas, nawet dla tych najlepszych. Naturalnym jest codzienne przygotowywanie wariacji i etiud na konkursy, koncerty czy przesłuchania. Trzeba być stale w formie, aby prezentować jak najwyższy poziom. To ogromna presja, którą nakładają nauczyciele, otoczenie kolegów i koleżanek, ale przede wszystkim my sami. Od tego będzie zależała dalsza kariera lub jej brak.
Nie zapomnę jednych zajęć. Przyszłam na salę baletową, jak zwykle wcześniej, żeby rozruszać zasiedziałe na lekcjach ogólnokształcących ciało. Czułam ból w stopach i przeciążenie
w plecach, nie umiałam pozbyć się kłucia w biodrach. Z rytuału wyrwało mnie pytanie nauczycielki – nie była w dobrym humorze, co nie oznaczało nic dobrego. Nie myliłam się. Nakazała mi położyć się na podłodze na plecach. Jedną, wyprostowaną nogę wcisnęła pod kaloryfer, tak, bym zahaczała
o niego stopą. Druga noga była dociskana przez nią do ziemi. Liczenie do stu przy rozrywającym bólu, który stale narastał, graniczyło z cudem. Marzyłam o wolnym weekendzie.
„Treningi rano i wieczorem próby.”
Czas liceum to oprócz przygotowań przedmaturalnych spory stres związany z dyplomem. Siedzenie po nocach i nadrabianie zaległego materiału z przedmiotów ogólnokształcących to chleb powszedni. Nauczyciele wiedzą, że uczniowie przychodzą do szkoły, kiedy jeszcze jest ciemno,
a wychodzą, gdy już jest ciemno. Nikt, nawet najlepszy uczeń, nie jest w stanie znieść dodatkowej presji. Mimo to, matury zdają niemal wszyscy. Może dlatego, że tak naprawdę większość wie, że chce swoją przyszłość wiązać z tańcem, gdzie dyplomy maturalne nie są aż tak istotne. Ci, którzy chcą dalej studiować, czy rozwijać się w innym kierunku otrzymują pełne przygotowanie, by zdać matury na wysokim poziomie i mieć szansę odnaleźć się w innych dziedzinach.
Dziesięć godzin dziennie w tygodniu roboczym to często za mało. Dodatkowe lekcje z tańca klasycznego czy współczesnego muszą być organizowane w soboty. W świecie baletu nie ma przerwy na „normalne” życie. Kto chce mieć czas na spotkania z przyjaciółmi i hobby nie powinien szukać go w tym hermetycznym otoczeniu.
Rok szkolny pełen presji, wyzwań, długich godzin spędzonych na salach baletowych. Kolejny tydzień siódmej klasy nie zapowiadał się inaczej. „Agata, zostań po zajęciach.” – usłyszałam od mojej wieloletniej pani pedagog z tańca klasycznego. Uczucie napływającego gorąca zalewało moją twarz, chwilę później czułam przenikający chłód. Przepełniał mnie strach, ale i ekscytacja. Ten charakterystyczny stres w żołądku nie dawał mi spokoju. Po półtoragodzinnym treningu, pokornie zaczekałam na nauczycielkę. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. „Chciałabym, żebyś spróbowała zatańczyć Raymondę z I aktu” – nie wierzyłam własnym uszom. Moje wieloletnie marzenie właśnie się spełniało. Wiedziałam z czym wiąże się taka deklaracja. Więcej czasu na sali, większe oczekiwania wobec mojej techniki, więcej stresu i presji. Dodatkowe zajęcia rozpoczęłam już następnego dnia. Musiałam przyjść przygotowana na tyle, aby nikt nie musiał pokazywać mi choreografii. Trenowałam kilka razy w tygodniu. Wielokrotnie miałam dość, ale wizja pierwszego solowego występu na deskach scenicznych była zbyt pociągająca. Próby trwały przez rok. I stało się. Zatańczyłam partię solową na scenie Opery Śląskiej. Był to jeden z najpiękniejszych momentów jakie pamiętam.
To moja rodzina
Uczniowie wraz z nauczycielami tworzą rodzinę. Nikogo nie dziwi widok grupki dziewczyn, które siedząc na korytarzu w dresach i grubych skarpetach, poprawiają rozwalone po całym dniu pracy koczki. Nikt nie puka się w głowę widząc śpiącego w kącie chłopaka po skończonym repertuarze. Czas, który razem spędziliśmy w jednym budynku zdecydowanie potęgował zacieśnianie więzi.
„Uczyła nas pani. Zawsze pamiętam o niej…”
Klasa dyplomowa to wspomnienia lat poprzednich, często bardzo wymagających. Relacje stworzone przez lata, liczne konkursy, wyjazdy, godziny spędzone na salach baletowych razem
z nauczycielami to niezapomniane momenty. Właśnie one budują charakter tancerzy, ludzi, którzy za chwile będą musieli rywalizować o miejsce w najlepszych zespołach w kraju i na świecie.
Przyjaźnie, które wtedy powstały trwają do tej pory. Pomimo, że rywalizowaliśmy ze sobą zarówno w szkole, jak i na audycjach teatralnych, to wciąż spotykamy się i wspominamy szkolne czasy. Dziewiątka klasowego rodzeństwa potrafiła mnie pocieszyć, pomóc w trudniejszych chwilach. Właśnie oni zostawali po godzinach na sali baletowej, żeby pokazać, ustawić, poćwiczyć razem ze mną. To z nimi spędziłam siedem lat swojego życia – etap niezwykle ważny. Byliśmy ze sobą na dobre i na złe, przez podstawówkę, gimnazjum i liceum. I zostaliśmy ze sobą aż do teraz.
Życie na walizkach
Audycje, przesłuchania, warsztaty, stypendia. Seria starań, stresu i test siły przebicia. Aby dostać się do wymarzonego zespołu nie wystarczy mieć tylko dobre warunki fizyczne i przygotowanie techniczne. Charyzma, odwaga i ogrom chęci to klucz do złapania okazji, którą należy później dobrze wykorzystać. Sam angaż to nie koniec wędrówki. Teraz przyjdzie czas na zestawienie wszystkiego, czego nauczono w szkole, z tym, jak wyglądają realia danego zespołu. Pierwszy teatr, pierwszy zespół, pierwsze sukcesy i rozczarowania. A droga do wymarzonej kariery potrafi być naprawdę wymagająca.
„Dostałem zaproszenie do Teatru Wielkiego na Białorusi. Później pojechałem do Sankt Petersburga. W 1994 roku przyjechałem do Warszawy.”
Aby dostać się do zespołu baletowego zjeździłam całą Polskę. Dwukrotnie próbowałam dostać się do teatrów w Poznaniu, bez powodzenia. Co więcej, jeden z tych wyjazdów zakończyłam atakiem histerii. Byłam wówczas pewna, że do niczego się nie nadaję. Jednakże szkoła nauczyła mnie samodyscypliny. Nie poddałam się. Kolejnym miejscem na mojej tanecznej mapie były audycje
w Chorzowie, gdzie po trzech godzinach przesłuchań usłyszałam „jesteś fajna, ale nie mamy etatu dla dziewczyny”. We Wrocławiu sprawa angażu wyglądała podobnie. Zaraz po lekcji baletowej
i zaprezentowaniu wariacji klasycznej i współczesnej dostałam jasny komunikat: „Nie w tym roku”. Szybko wsiadłam w pociąg i wróciłam do domu. Odwiedziłam również teatr w Ołomuńcu, ale i tam nie dostałam angażu. Sądziłam, że być może po prostu nie jest mi dane pracować w zawodzie tancerki. Choć matury zdałam bardzo dobrze i mogłabym swobodnie rozpocząć studia, to nie to było moją ambicją. Marzeniem, ale i celem był taniec. I to nie hobbystycznie, a profesjonalnie i sceniczne. Los chciał, że znalazłam się w Lublinie. To tu dostałam angaż i zostałam.
Specyficzna atmosfera, rygor, zasady i siedem lat poza domem wiele mi dały, ale i wiele zabrały. Gdzie się podział mój radosny czas z rówieśnikami? Dlaczego nie potrafię poprawnie zaserwować podczas towarzyskiego meczu siatkówki? Dlaczego mój sposób spędzania wolnego czasu tak bardzo różni się od tego, spędzanego przez moich znajomych z czasów podstawówki? Gdzie uciekło moje luźne podeście? A relacje z rodziną? Świat artystyczny rządzi się swoimi, bardzo rygorystycznymi prawami. Nie ma w nim miejsca na tęsknotę, mimo, że jest się nią przepełnionym.
Nie ma w nim miejsca na użalanie się nad sobą, mimo, że pochłaniają nas wyrzuty wobec samego siebie. Nie ma miejsca na wrażliwość, choć jest ona pożądana. Nie ma miejsca na czułość, choć taniec wymaga samoakceptacji i miłości. Nie ma miejsca na przyjaźń, choć każdy duet się na tym opiera. Nie ma miejsca na nic innego niż taniec, choć taniec to wszystko inne.
„Oddałem swoje życie, jeśli można tak powiedzieć.”
Życie z tańcem to ciągła rywalizacja, nie tylko z innymi, ale przede wszystkim
z samym sobą. To walka ze słabościami, bolączkami, brakiem siły i motywacji. Piękno tego zawodu nie leży w geniuszu, a w ciężkiej pracy. Kto tego nie poznał, ten nie zrozumie. W całej zawiłości kunsztu tancerza jedno wiem na pewno… Jest to zawód, który można porównać do życia motyla – krótki, ale za to jak niezwykle kolorowy. Dlaczego? Pewne tajemnice powinny pozostać za kurtyną.